Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/92

Ta strona została przepisana.

takową przemowę, założył ręce na piersi i czekał aż przeminie burza, potem rzekł z urąganiem:
— Przez proroka, przez Allaha, Szeinie Nikomko Horbroków, chłopie i sieroto Cara Michała Hospodara naszego, tym bojarom, tym zmarzłym wojakom, precz każ iść stąd, bo ja z tobą rozhowor mieć chcę.
Tu już krzyk wodza uniesionego wściekłością i groźby przytomnych wstrząsnęły belkami szopy; słychać brzęk sztyletów wyskakujących z pochew.
Nuradyn Murza roześmiał się, ale już nie po dziecinnemu. Był to śmiech człowieka gardzącego podłą czeredą, znającego swój cel i dążącego ku niemu z niezłomna wiarą w przeznaczenie.
— Wodzu, kiedy oni chuchają w palce, ja moją rękę wystawiam na zęby mrozu; kiedy o odwrocie zamyślają, ja wnoszę, by pędzić dalej, kiedy zwątpili o pojmaniu żony Dymitra, kochanki Zaruckiego, ja przysięgam, że mojej pogoni nie ujdzie. Teraz komu z nas stąd wyjść przystoi? Czy drżącym od bojaźni 1 zimna, czy temu, który z pustyni i chmur się śmieje, prędzej lata od sępa, zjadliwiej niż sęp ciało ofiary rwać będzie na sztuki? Ha! przysięgam, że tę niewiastę wykryję i pojmę. Dziś już mi donieśli gdzie ona.
Z krwią najzimniejszą Horbroków skinął na otaczających, by się oddalili; potem rzekł do Nuradyna: — Głowa twoja Tatarze, lub głowa Maryny — i wsunąwszy się między skóry niedźwiedzie słucha ciekawie, co tamten powiada.
— W takowej pustyni, o takowej porze, zgniją wasze namioty, zmarzną żołnierze, na sitowiu ducha wyzioną bojary i sam wódz skona; nie z obozem gdyby miasto wojować tu trzeba, ale z garstką, w której każdy jeździec strzała, a rumak każden jak pierze u strzały. Maryna już za Jaikiem, na lodzie go przebyła z ostatkiem mołodców.
Obyczajem rozjuszonego zwierza tarzał się Szein na łożu, rwał pięście; nogą pchnął szyszak stojący