Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/99

Ta strona została przepisana.

w burzy, która wyskoczywszy z ogromu wyziewów zaprzęgnie się do nich i ciągnie je po niebie.
Wreszcie oparł się o skały i wrzasnął z radości. Bułat wyrywa z pochwy, śmiga nim w powietrzu i okręca w około szyszaku.
— Naprzód, woła, naprzód, oni tu i huryssa moja, i przeklęty jej mąż, potępieniec mojego gniewu! Ale Tatarzy ściągnęli wędzidła, kroku dalej nie postąpią, zaklinają się na grób proroka, że im na siłach zbywa, oczy odwracają i wyciągają ręce ku stronie, od której przybyli. Tam czarne słupy wyzierają z białego śniegu: — To bracia nasi. Nuradynie Murzo, odpoczynku wołamy! Nuradynie Murzo, przespać się noc jedną pod namiotem daj sługom twoim. Dozwól, by na pół zmarzłym ogień zajrzał w oczy, skórę oblizał ciepłym językiem.
— Ha! nikczemniki, zawoła młodzieniec, skąd wam śmiałości takowej przybyło? żeście tu na pustyni wszyscy, to mnie jednego zastraszyć myślicie? Snem to, snem, niewolniki moje, a nie prawdą, niechaj który przystąpi, a głowę zdejmę mu z karku, tak jak dziewica Serajów pączek róży z gałązki odrywa; pierwszy lepszy. I ty Abadzie Sahali — ot! zginiesz jak marny owad. I ty Mechamecie! już mój koń drży niecierpliwy; lepiej mu deptać po tobie niż po śniegu i lodzie. Zbliż się Akbareju! a dusza twoja nieboga na mróz się dostanie; mrugnij okiem, kiwnij palcem, nogę wysuń z strzemienia Hadżadynie! ruchem ust tylko mi się nie spodobaj, a stąd kindżał wświdruję ci w czaszkę.
I to mówiąc damasceński tasak wysuwał z dłoni i chował naprzemian, jakby zabierając się do jego rzucenia.
Głowę schylili przed wodzem w milczeniu, ale nie ruszyli się z miejsca.
Nuradyn szablę wyniósł do cięcia, konia spiął ostrogami, by wpaść na nich, w tem klinga w drobne