Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/114

Ta strona została przepisana.
Arystommachus.

Tem tylko przeciąć dyamenty na skroniach Cezara i wyziębić uśmiech szyderczy na ustach jego powiernika.

Irydion.

Dobrze mówisz — zgadłeś! — Śmieję się sercem całem, bo słyszę Rzymian mówiących o jarzmie ze wstrętem, z oburzeniem o hańbie!
Wy, których ojców na trzodę bydła zamienił Tyberius, wy, których ojcami gardził Neron, sam pogardzony od kurzawy, na której stąpał, śmiecie wyrzekać na poniżenie! Wy, potomki tych, którzy całą ziemię spodlili! — nie łudźcie się daremnie. — Ród wasz czy dawniej czy później był zawsze świątynią podłości. — Inaczejby pod strumieniami co z niej wypłynęły, nie była wyschła i Azya i Grecya i świat jako wielki, jako nieszczęśliwy, aż po Hyrkańskie Syrty i pustynie Jazygów[1]! — Tak, tak, śmieję się Rzymianie, ale ten śmiech nie wiecie co wróży.

(Postępuje kilka kroków naprzód.)

Jeśli broni nie złożycie natychmiast — jeśli nie padniecie do nóg Heliogabala — jeśli dziesiątego z pomiędzy siebie nie poświęcicie zemście jego, biada wam wszystkim! Takie moje zlecenia.

Arystommachus.

Precz stąd — wracaj do Syryjczyka. — Niech włosy namaści do biesiady Plutona.

Irydion.

Z tobą już skończyłem. — Dla tamtego mam jeszcze słów kilka.

(Zbliża się do Aleksandra.)
Ulpianus (do Aleksandra.)

Zbądź go milczeniem pogardy!

Aleksander.

Nie mogę!

  1. Hyrkania była nad brzegiem Kaspijskiego morza, blizko Partyi. Pustynie Jazygów między Dnieprem a Donem.