Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/115

Ta strona została przepisana.
Irydion.

Brat się przypomina tobie — zapytuje się czemuś zniknął w nocy z pałacu Cezarów — wzywa cię nazad i karę śmierci zamienia dla ciebie na karę wygnania.

Aleksander (porywając się z łoża do Ulpiana.)

Jeszcze raz, nie — pod tem coś się ukrywa — zostaw mnie z nim proszę ciebie — oddalcie się, przyjaciele.

(Wychodzą wszyscy.)

Synu Amfilocha, czyż mściwe bogi rozciągnęły między nami chmurę jaką zwodniczą? ja nie pojmuję ciebie. — Ty może nie poznajesz Sewera. — Irydionie, ty ślubowałeś przecie Hekatombę[1] Fortunie, która dzień sprawiedliwości rozświeci nad Rzymem?

Irydion.

I dotąd bogini to samo przyrzekam. — Gdyby mogła choć jedną chwilę sprawiedliwości mi przynieść, kto wie, możebym przez wdzięczność sam Rzym w Hekatombie poniósł na jej ołtarze!

Aleksander.

Synu Amfilocha, nie obrażaj mnie dwuznacznemi słowy — bo winieneś mi wdzięczność za to, że własnym oczom nie dowierzam, choć mi jasno przewrotność twoją wskazują. — Ach! sam nie wiem czemu zawsze ci ufać pragnąłem!

Irydion.

Dzięki moje Sewerowi! Gdyby mnie były losy stworzyły człowiekiem i serce moje chciały uposażyć błogim darem przyjaciela, byłbym je prosił o ciebie. — Teraz chyba żelaza piersi naszych zetrą się na polu bitwy.

Aleksander.

Czas jeszcze — porzuć sprawę tyrana; wejrzyj z mgły, którą się otoczyłeś, powiedz mi jedno słowo

  1. Hekatomba, z greckiego ofiara z stu byków złożona, w przenośni każda wielka ofiara.