Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/126

Ta strona została przepisana.

na greckie czoło. — On jeden się domyślał... Ach! czemu lica odwróciłeś odemnie?

Irydion.

Nie myśl o nim! On jeden już tylko Romę wydziera z objęć nienawiści mojej. — Bogowie pozazdrościli go ludziom — wyrok jego zapadł już oddawna!

Elsinoe.

A więc raz jeszcze siostrę przyciśnij do łona! — czujesz­‑li jak to serce pracuje? nim wrócisz ono pęknie, synu Amfilocha. — Ale pamiętaj — krwi niczyjej Elsinoe nie żądała od ciebie. — Żyjcie wszyscy, — wszyscy i on, Syryjczyk, i on przemierzły niech żyje — pod koniec ofiary rąk białych i śnieżnej szaty nie skazi dziewica! — Ach! ona stała długo przed ołtarzem. — Dniem i nocą jej sny, jej żądze, jej wiosna paliła się na zgliszczach! — Patrz! dymy z niej tylko w powietrzu — ale godzina już blizka i ciało się odwiąże jak koturnu taśmy — wiązka piołunu tylko zostanie na ziemi i duch stanie się cieniem!

Głosy zewnątrz pałacu.

Naprzód! przez Fortunę Irydiona Greka!

Irydion.

Precz z niewczesną żałobą kiedy już Nemesis wieniec zemsty dla nas w każdej ręce trzyma. — Zwycięstwo zstępuje mi w duszę. — W tych szczękach, w tych wrzaskach hasa życie moje. — Urodziłem się w tej chwili a ty miałabyś umierać? Bądź raczej szczęśliwą i dumną! — Co twój ojciec wzywał, o co bogów ze Izami długie wieki prosiły, zbliża się jak piorun. — Huki grzmotów czy już słyszysz w oddali?

Głosy.

Irydion, Irydion!

Irydion.

Bądź zdrowa!