Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/127

Ta strona została przepisana.
Elsinoe.

Idź. — Ty bądź szczęśliwym i wielkim — a jeśli kiedy przepływać będziesz po Egejskich wodach, garstkę popiołów moich rzuć na brzegi Chiary!



Najwyższy taras pałacu Irydiona otoczony balustradą i posągami bogów greckich. — Masynissa na krześle z kości słoniowej. — Z tyłu domownicy, barbarzyńcy, żołnierze Irydiona.
Masynissa.

Patrzcie jeszcze!

Pilades.

To pewno, że około bazyliki coś dzieje się teraz — ale co, to chyba Sfinxy odgadną. — Stąd łuk Septimiusa wygląda jak dziecię na piasku. — Jeden tylko Kapitol jak wielki tak wielki!

Jeden z barbarzyńców.

O dwieście kroków dajcie gałąź leszczyny a rozedrę ją strzałą po strzale. — Lecz to forum przeklęte za daleko stoi.

Masynissa.

Choć lat tyle cięży moim powiekom i słońc różnych tyle psuło mi źrenice, wzrok mój dalej sięga, ludzie młodzi. — W tej chwili sęp jego hełmu przesuwa się nad tłumem — przed nim idzie miecz dobyty Scypiona — za nim czarne głowy braci waszych.

Drugi barbarzyniec.

I mnie raz łysnęło się w oczach.

Pilades.

Czy wydało mi się, bracia? czy słyszałem jakby konające echo głosów tysiąca?

Inni.

Ot! grzmi znowu.