Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/128

Ta strona została przepisana.
Masynissa.

Nic mu nie będzie — przeszedł i już zniknął w przysionku. — Gladiatorowie usiedli na schodach, a motłoch jak znużone morze liże stopy gmachu. — Ho! Verresie.

Verres.

Jestem.

Masynissa.

Wielu masz ludzi pod sobą?

Verres.

Syn Amfilocha powierzył mi niewolników z Sycyjonu i rotę Germanów co od legii Cysalpińskiej zbiegła do nas wczoraj.

Masynissa.

Jak tylko wejdzie Hesperus[1], ruszysz z nimi ku Samnickiej bramie. — Tam czekaj aż słup ognisty wzbije się z wierzchołków, na których rozmawiamy, a wtedy zaczynaj od willi Rupiliusa i pożar rozpuszczając w lewo zmierzaj zawsze ku forum.

Verres.

Polegaj na mnie jak na Katylinie!

Masynissa.

Ach! ufam staremu patrycyuszowi, że puhar zemsty wychyli aż do dna.

Verres.

I znów napełni do brzegów.

Masynissa.

Alboinie!

Alboin.

Czego żąda syn pustyni?

Masynissa.

Ojciec raczej — gdzie twoi Herule?

  1. Gwiazda wieczorna, Venera.