kając, świadczyli się Jowiszem, a ja zwycięstwem pod Zamą[1], Verresie!
Ach! mnie tam nie było.
Uspokój się — za to dziś w nocy zasiądziesz do lepszej biesiady.
Oto pan nasz idzie — głos jego słyszymy.
O synu Amfilocha, tyś nam wrócił cały.
Wstań, dobry mój Piladzie — dzięki tobie.
Ha! stos już wzniesiony, tylko, nie ma całuna z amiantu dla popiołów Romy[2]. — Witajcie mi wszyscy. — Starcze, rozdałeś rozkazy?
Stało się według życzenia syna mego.
Odpocznijmy chwilę, zdejm mi szyszak Piladzie. — Luciuszu.
Słucham, wodzu.
Zważaj pilnie na każde słowo, iżbyś je zapamiętał i strzegł jak zemsty swojej. — W ogrodach pałacowych stali pretoryanie w nieładzie i przerażeniu, jedni pijani, drudzy bez oręża, inni bez znaków centuryi swojej. — Dałem im się wykrzyczeć — a kiedy ucichły gwary wzniosłem rękę moją — na widok pierścienia niebezpieczeństwo gorejące pojęli. — Trybuni otocza mnie i pytają się — krotko przemówiłem —