Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/136

Ta strona została przepisana.
Masynissa.

Niechaj znak mój będzie na czole twojem aż do końca wieków. — Przetrwasz z nim koleje, których nie obaczą te gwiazdy!

Irydion.

Miasto całe w płomieniach! — nie — tylko w źrenicy mojej buchnęły pożary. — Gdzie oni? gdzie chrześcianie? Coraz czarniej, coraz ciszej w dole — coraz wietrzniej w górze — a ich nie ma jeszcze?

Pilades (wchodzi.)

Czy mnie wołasz?

Irydion.

Nie ciebie. — Stój — czy w lochach nie odezwały się szelesty? czy od katakomb nie zbliżają się kroki?

Pilades.

Wracam z sali Amfilocha — nigdzie nic nie słyszałem.

Irydion.

Przynieś pochodnię.

(Pilades wychodzi.)

To być nie może — oni za chwilę tu będą.

Masynissa.

A gdyby nie przyszli?

Irydion.

Nie przeklinaj mnie. — Na nich oparta cała moja potęga. — Na ich czole zbiegnę miasto i ludowi rzymskiemu przypomnę Brennusa[1]. — Gladiatory i żołnierze moi bez nich nie wystarczą tłumom. Jeśli mnie zdradzili, zginąłem!

Masynissa.

Dośpiewują hymnów swoich — bądź cierpliwy, synu.

(Pilades wraca z pochodnią).
  1. Brennus, wódz Gallów, który zdobywszy miasto i senat wyrżnąwszy, kiedy okup żądany brał od Rzymian, rzucił jeszcze do szali miecz swój z tem słowem: Vae victis, biada zwyciężonym.