Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/140

Ta strona została przepisana.

staniemże ciała? Dotąd marne duchy z nas. — Gdzie dom, gdzie kościół, gdzie potęga nasza?

Wiktor.

Sofisto koryncki, kogoż ty usiłujesz omamić?
„Królestwo moje nie z tego świata.“ Czy słyszycie?

Symeon.

Czemu opuściłem moje piaski wrzące? — Tam niestworzonego kochałem — tu niecierpię stworzonych!

Wiktor.

Synu!

Symeon.

Głos słyszany po nocach mnie pędzi. — Czyż to marne przeczucia? Wiktor. Tyś niedawno jeszcze był wybranym dziecięciem Kościoła — a dzisiaj Pana twego chcesz ukrzyżować na nowo.

Kornelia.

Niżej czoła! słyszę odgłos z niebostąpienia!

(Irydion wychodzi.)

On to z nieśmiertelną młodością na licach.

(Do stóp mu się rzuca.)

Mówiłam im, że ty przyjdziesz, o Panie, Panie!

Chór kapłanów.

Precz stąd, kacerzu!

Wiktor.

O tej godzinie czara miłosierdzia wysycha w ręku anioła twego.

Irydion.

Krwią Rzymian ją odświeżę.
Kto przysiągł i nie dotrzymał? Symeon z Koryntu. — Kto się zgarbił do ziemi i oręż z dłoni wy-