Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/147

Ta strona została przepisana.
Irydion.

Mój własny, Verresie — co się dzieje z tobą?

Verres.

Chodź bliżej — wiesz, pamiętasz, znak miał być dany — czekałem jak zgłodniałe zwierzę, i nic, nic nie widziałem, wreszcie sam zacząłem. — Wyjrzyj za tę piramidę proszę cię, tam, tam, kłęby dymu jeszcze się wiją na lewo. Rupiliusa udusiłem w popiołach — i lud napadł nas potem, i — Sewerus niech żyje — zewsząd huczało. — Dostałem co mi kraje wnętrzności — coraz widniej, a Roma stoi dotąd — a ja ostatni z Verresów — ja pod nożycami Parki.

(Umiera.)
Irydion.

Tak, ostatni! Darmo go cucicie, Greki moje — zapłacił co był winien losom. — Uszykujcie się, i wy, Germanie, połączcie się z braćmi, których przyprowadziłem.

(Wbiega niewolnik uciekający.)

Stój! skąd bieżysz?

Niewolnik.

Od forum romanum — puszczajcie!

Irydion.

Darowałem cię niegdyś siostrze mojej. — Tyś mi nieraz śpiewał Homera — wczoraj jeszcze zapinałeś fibule chlamidy mojej w pałacu Cezarów, a nie poznajesz mnie?

Niewolnik.

Ach! szlachetny panie mój!

Irydion.

Co słychać — nie oszczędzaj mi bólu!

Niewolnik.

Źle, źle bardzo, panie mój, bo ledwo kawał nocy ukroczyły gwiazdy, aż tu nagle niewiedzieć skąd wrza-