Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/149

Ta strona została przepisana.

chus wołając — rabujcie, mordujcie. — Imperator jak tygrys podskoczył w górę i nazad ugrzązł w różach krwią oblany — wtedy przesłonili go żywą ścianą mieczów — ale potem gdzieś ręce jego widziałem — w innem miejscu głowę jego.

Irydion.

A Elsinoe, Elsinoe?

Niewolnik.

Źle, źle, panie, bo kiedy wchodził Aleksander Sewerus wołając z sił całych: — Kto dotknie się Greczynki, temu nie żyć jutro — ona sama, odchylając purpurową zasłonę, pchnęła się sztyletem. — Błysk stali i krwi strumienie — to tylko dojrzałem i słów nie wiele ostatnich utkwiło mi w pamięci.

Irydion.

Nie zważaj — nie zważaj — kamienną duszę dały mi bogi.

Niewolnik.

— Irydionie, wroga twego nie będę kochała — i rzekła jeszcze: — Dopełniłam. — Teraz, matko, przyjm mnie do siebie — wtedy wśród tłoku pchany i odpychany potknąłem się na trupie Eutychiana i uciekać zacząłem — po drodze spotkałem Scypiona — on ustępuje z kohortami Cherusków co jedne przejść nie chciały do Sewera. — Oto on już idzie, Panie.

Irydion.

Słońce, które wschodzisz tak obmierzle, tak jasno, odpowiedz mi, gdzie siostra, biedna siostra moja?

(Odchodzi w bok i opiera się na grobie.)

Tam na zachodzie opłakana, ostatnia mgła nocy zatrzymała się jeszcze nad szczytem wulkanu! Elsinoe, czy to ty mnie żegnasz? Matka powiadała niegdyś, że cienie lubią się kołysać na czarnych chmurach. — Elsinoe.

(Scypio wchodzi z kohortami i staje przy ciele Verresa.)