Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/165

Ta strona została przepisana.
Tubero.

Hańba! Cezar czeka na forum, byś mu Greka przyprowadził w łańcuchach, a ty przed nim uciekasz.

Arystommachus.

Kto mówi, że Arystommachus się przeląkł, ten kłamie, choćby był ojcem ludzi i bogów[1]. Sam dwóch centuryonów tą włócznią przebiłem, kiedy od pałającej twarzy Greka odwracali oczy.

Tubero.

Skądże ta przemoc jego niespodziana? — Czyż posiał kły smoka[2] i świeże z nich męże wyrosły?

Arystommachus.

Goni ostatkiem, ale wściekle goni. Szliśmy jeszcze pochyłością Viminalu, kiedy on pierwszy zaczął i od przysionków pałacu spłynął jak law a paląc ciskanemi pochodniami, rozognionemi strzały, kipiącą naftą. — Trzy razy zwarłem się z nim — z pod miecza mego i z nad tarczy jego sypnęły się iskry jak z kuźni Cyklopa — trzy razy rozparły nas tłumy.

Tubero.

Idźmy! zdarte z szyi Greka łupy ślubuję zawiesić w twoim kościele, o Marspiter[3]!

Arystommachus.

Ściągnij pancerz — dwie łuski pękły ci w tej chwili nad sercem.

Tubero.

Dii avertite omen!

(Wychodzą.)
Masynissa (na schodach świątyni.)

Ptaki nocne karmione krwią Areny, splatajcie się w wieniec nademną!

  1. Epitet zwykły Jowisza.
  2. Jason, dobywając runa złotego zabił smoka i kły jego posiał — z nich natychmiast z pod ziemi zbrojni męże wyskoczyli.
  3. Zamiast Mars pater mówili Rzymianie.