Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Zgrzybiała ruino Vulkanu, ty przemarzona od ludzi na gwiazdę czystości i dźwięku, dosyłaj mi bladych promieni!
Ziemio, daj co się należy — powietrze, daj co mnie winne jesteś — bym karmił się krwią i jadem jak niegdyś wiekuistemi ogniami Eteru!
Jeszcze noc jedna i ranek jeden a ja i syn mój opuścim te strony!

Chór (z wnętrza świątyni.)

Piękne, lubieżne witają Pana! nad hełmami tańcując krwią z ran ludzkich odświeżyłyśmy lica i puklerz syna twego był zwierciadłem naszem.
Piękne, lubieżne ostrzegają Pana. — Z gwiazdą Oriona wszedł duch tajemniczy strumieniem kołujący w błękitach i wszystkie ciche drgania i wszystkie smętne fale swoje zebrał w około Irydiona duszy — przelatując spotkałyśmy się z jego nurtem.

Masynissa.

A syn mój czy zważał na podszepty ducha?

Chór.

Ile razy ta myśl bez głosu dotknęła mu serce, bladł i mieczem błądził po zbrojach i nie łamał żadnej — w przerwach bił się jak anioł strącony — spiesz się — spiesz się do niego.

Masynissa.

Mdłe dusze świętych niewiast, z tamtej strony grobli wracające westchnienia, nie wydrzecie mnie go — nie do złotych harf przyuczałem mu tak długo palce, nie do pieśni pochwalnych skręcałem mu usta.

(Znika.)