Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/172

Ta strona została przepisana.
Irydion.

Diomedesie, tyś rodem z Koryntu. — Czy chcesz uniżyć się przed tymi, którzy ojczyznę ci wydarli? I ty Lastenes, i ty Glaucus, i ty piękny Entellu?

Chór głosów.

Źle, źle nam — mdło i posępnie — co z naszych mąk umarłej ojczyźnie?

Irydion.

Chwała, bluźnierce!

Chór.

Życia, życia, nie chwały —
Chleba, chleba, nie chwały!

Irydion.

Nędzni! słyszałem wasze przysięgi — widziałem wasze zbroczone oręże — byliście dzielnymi kiedyś! — Lecz teraz nad grobem przyszedł na was koniec wspólny ludziom — nie rozpacz — nie wściekłość — nie zaślepienie, ale hańba podłości.

Chór.

Cezar kochał cię niegdyś — podaj nas i siebie do łaski Cezara — czas jeszcze, o Irydionie.

Irydion.

I wy myślicie żyć długo po przebaczeniu Romy? — Ja wiem, że niesława nie skróci dni waszych — ale poślą was na wygnanie, kędy piasek zeżre wam stopy, a słońce głowy na węgiel rozsypie; ale poić was będą trucizną na biesiadach świątecznych: ale oskarżać co dzień o nowe zbrodnie! — Kto wejdzie w służbę, tego krew zawczasu wrogom przedaną będzie. — Kto zostanie w mieście, ten skona budując teatra ludowi i wszyscy zginiecie jako na was przystało, podłe niewolniki!