Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/174

Ta strona została przepisana.
Irydion.

Ojcze, umieram syt goryczy i krótkich dni moich. Ojcze, ty nie przebaczysz podłym.

(Powstaje Masynissa obok stosu.)

I ty przybyłeś nareszcie — ustąp się, człowieku. To nie twoja godzina jeszcze — to moja! Tam idź, idź — tam Cezar ci przebaczy.

Masynissa.

Za mną synu!

Irydion.

Nie znam ciebie.

Masynissa.

Strzegłem cię wśród walki — ale tyś mnie nie widział — wspierałem w rozpaczy — ale tyś mnie nie widział. — Teraz przychodzę cię zbawić.

Irydion.

Giń wraz ze mną, jeśliś cnotliwy.

Masynissa.

A jeślim nieśmiertelny?

(Porywa go w objęcia.)
Irydion.

Czemże jesteś?

Masynissa.

Bogiem.

(Zapada z nim.)
(Wchodzą Arystommachus, Aleksander Sewerus, Ulpianus, rzymskie kohorty.)
Aleksander.

Gdzie syn Amfilocha — odpowiedzcie, buntownicy?

Chór.

Wstąpił na stos siostry i głos jego słyszanym był raz jeszcze i zniknął — ale my broń złożyli, ale my błagamy ciebie.