Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/175

Ta strona została przepisana.
Inni.

O boski Cezarze, my go chcieli wydać Tobie.

Aleksander.

Przebrała się litość moja.

Chór.

Bądź nam miłosierny — on jeden winny. — On nas omamił i zgubił!

Ulpianus.

Vae victis! Zbliżcie się, liktory!



Szczyt góry. — Rzym w mglistej oddali. — Z drugiej strony morze. — Massynissa. — Irydion oparty na jego ramieniu.
Irydion.

O ty, którą kochałem dla mąk twoich, Hellado, Hellado! czy byłaś tylko cieniem? Chmuro miłości mojej, czy ty odchodzisz na wieki? Wróg twój jak wprzódy stoi niewzruszony i marmury wyszczerza przed słońcem jak białe kły tygrysa! po co mnie być tutaj? gorączka pali głębie czoła mego — myśli toczą mi duszę jak robaki trupa!

(Zsuwa się na murawę.)
Masynissa.

Odśwież siły w mgle poranku — pij chłodne powietrze i światło.

Irydion.

Jak ogniwo do ogniwa, do mojej dłoń twoją spiąłeś i przywlokłeś mnie, ale człowiek raz tylko żyje — ten raz przyszedł dla mnie — ja skonałem wczoraj.

Masynissa.

Synu! zawód twój nie skończył się jeszcze!

Irydion.

Nie dręcz mnie. — Ojciec mój umarł w twoich ramionach — siostra skonała w pałacu Cezarów. — Ja u stóp twoich dogorywam. — Czyż nie dosyć tobie?

(Podnosi się na wpół.)