Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

Czasem tylko, wziąwszy was oboje za ręce, wiodła przez długie portyki w głąb pałacu. Tam w framudze nabijanej mchem i konchami, stał wojownik z głazu.
Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie — w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga, a u stóp Jego bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru.
Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad ubiegłą ojczyzną: — Irydionie mój, Sigurdzie mój! ty ziemi srebrnej nie obaczysz nigdy, ni dziada twego, króla mężów. — Patrz: — oto Bóg mój święty — natchnienie moje straszne, to Pan Walhalli, niezwalczony Odyn. — I córkę przyciskając do piersi: — Gdzie ojciec, Elsinoe, mów, gdzie Hermes w tej chwili? słyszę wiatrów szumy i fal żałobne jęki. — Okręt jego pośród wód nieskończonych, nachylony, odarty z żaglów, lub może na bezbożne wyrzucony brzegi... ale nie — on zwycięży burze, on odejmie się dzikim i wróci do nas z chwałą pół­‑boga.
A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy nocną rosą obwisły, spiekły słońcem i dżdżami sczerniony, rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało — wtedy znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze; zapomniała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy biegaliście swobodnie, rozkosznie, po trawnikach, wśród kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli, po salach marmurowych wśród trojnogów i kadzideł, odpoczywając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: — Pamiętajcie powtarzał, nienawidzieć Romy. — Dorósłszy, niech każden z was ściga ją przeklęstwem swojem. — Ty żelazem i ogniem — ty natchnieniem i niewiasty zdradą.
Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor, lub wyzwoleniec jaki Cezara przybywali w goście — wtedy Hermes kazał zastawiać długie łoża i stoły. — Lesbijskie wino płynęło strugami — brzmiały głosy niewolnic,