Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/233

Ta strona została przepisana.

i gasły na przemian, a coraz hyżej i coraz dalej toczył się wir duchów, aż nagle spuścił się na dół, rozsypał się jak zeschłe liście, przyległ do ziemi jak letnia kurzawa, wołając: „Ojcze niebieski! zmiłuj się nad nami!“ — Wtedy zatrzymał się przewodnik i kląkł przed wnijściem do otwartego grobu, na którym imię po sześćkroć zabitej paliło się białym płomieniem; — a kiedy powstał, drżał od stóp do głów świętem przerażeniem zdjęty; a kiedy próg przestępował, zaczął płakać rzewnie!
Smętne światło jesiennych pogód oświecało tamtejsze przestwory; niby to wieczór już nadchodzi, a na wzgórzu łagodnie pochyłem leży trumna pod wysmukłą sosną; na jej szczycie orzeł przeszyty w własnej krwi uśpiony — a w trumnie postać z krzyżem na piersiach, z zasłoną na twarzy, z okowami na ręku, z koroną na czole. I wzgórz takich sześć po sobie, przedzielonych zielonemi smugi, kędy krew płynie na wzór szemrzących ruczajów, kędy oręż połamany zielskiem zarasta; a na każdem wzgórzu taż sama trumna i postać taż sama, jedno coraz więcej krwi, coraz na dłoniach leżącej cięższe łańcuchy i światło jesienne, co chwila bledsze; wreszcie u stóp ostatniej wyżyny, zmarzłe sterczą krwi potoki, na sosny konarach wiszą sople lodu i miasto zasłony, śniegiem twarz umarłej przykryta. — Tam gdy doszedł młodzieniec, padł czołem na grudę zimową i przeklął życie!
Dalekie pozostałych cieniów u bram grobu słychać westchnienia, płacze; wreszcie zapytały: „Czy skonała już po sześćkroć przebita, czy nie powstanie już nigdy i nas biednych nie wywiedzie?“ — Starszy wędrowiec nic nie odpowiedział, bo okiem miłości patrzał na towarzysza w tej chwili i dźwigał go z ziemi ramieniem. — Wtedy powstało narzekanie wszystkich dalekich pomarłych ludów i jednym krzykiem ogromnym ciszę śmierci zrzucili: „Ojcze niebieski! tyś zdradził nas! Tyś wydał nas piekłu, bo Święta nasza skonała.“ —