Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/24

Ta strona została przepisana.
Elsinoe.

Na co próśb i żalów tyle. — Zdarzało się za dawnych czasów, że można było śmiercią okupić się ludziom i bogom — patrz — tam błyszczy twój sztylet, Irydionie — przyspieszmy sobie nicość Irydionie!

Irydion.

Bluźnisz myślom ojca mego. — Trza żyć i cierpieć by wielki duch Amfilocha rozradował się pośród cieniów. — O siostro! dawniej dla zbawienia narodów dosyć było życia jednego człowieka — * dziś inne czasy, dziś cześć poświęcić trzeba.

(Obejmuje ją ramieniem.)

Dziś w róże się uwieńczysz, w uśmiechy się wystroisz, o biedna, złóż tu głowę skazaną — ostatni raz w domu ojcowskim brat cię przyciska do łona. — Żegnaj mi w całej urodzie świeżości dziewiczej — już ja ciebie nie ujrzę młodą — nigdy, nigdy już. — On cię przepsuje tchnieniem zatrutem, on... ale on zginie; czy ty rozumiesz, siostro, on zginie wraz z całem państwem swojem!

Elsinoe.

Teraz na twojej piersi, o bracie, a za chwil kilka na czyjej?

Irydion.

Te filary drżą na podstawach swoich, plamy jakieś czarne biegają między niemi. — Bogi, nie dajcie mi upaść u wejścia do areny. — Masinisso, przybywaj.

Głos z za filarów.

Kto się waha, ten urodził się do słów nie do czynów. — Śmiechem go witać i śmiechem go żegnać będę.

(Wchodzi) Masinissa.

Posłanniki Cezara już idą ku twojemu pałacowi.