Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/247

Ta strona została przepisana.

dwóch trzech, czterech, dziesięciu obdartych, jak z pod ziemi wysypało się hultajów — każden krzyczy że jest przewodnikiem — Ciceronem, jak to tam ich zowią — musiałem ich sam rozganiać, bo żonę chwytali za suknię, wrzeszcząc, „moro di fame“, co znaczy, umieram z głodu — a potem, „Complimentate me!“ co znaczy, daj co, bo u Włochów kompliment to miedziak — a jeden z nich mniej obszarpany, poznał że my Polacy; okropny węch mają Włochy do cudzoziemców, i wysunąwszy się, rzekł do mnie, ja zaś już po włosku nie źle rozumiem i gadam, choć nie lubię tej komedyi z łacińskiego języka przerobionej; otóż ten Włoch prawi do mnie:
— Eccelenza — niema z czego się pysznić, bo wszystkich tak mianują — ja znam Polaków, ja zaraz poznał, że Signor z tą piękną Signorą po polsku mówi. O Polacy to dobrzy panowie — niech im Madonna Santissima zdrowie daje.
Zdziwiłem się nie pomału i mówię: — kiedyś taki sprytny, to cię biorę na Cycerona; — a innych odpędziwszy, poszedłem razem z żoną i dziećmi do katedry, pytając się po drodze Włocha, jakimby on sposobem znał język nasz?
A ten mi zaraz bajać zacznie, że tu niedawno umarł na suchoty młody Polak, co przypłynąwszy z Malty, mieszkał sześć miesięcy w Morreale, znać dla zdrowia. Że go wszyscy znali, co dzień widywali, kiedy w południe wychodził, opierając się na ramieniu służącego z którym rozmawiał tym samym językiem co ja z żoną — że ten służący nigdy słowa po włosku nie mógł się nauczyć — że tylko o swoim panu mówił „Liienza, Liienza!“ i płakał przed ludźmi, bo codzień pan gorzej się miał; chudł i bladł, aż nareszcie umarł, a służący go na cmentarzu pochował.
— Cóż to znaczyło to Liienza! — zapytałem się.
— A to było imię młodego pana, — odparł mi Włoch.
— Pleciesz, nigdy żaden Polak nie zwał się Liienza, to chyba Włoch jak ty sam.