i krzyczy, „Eccolo!“ i wyciąga rękę mówiąc znów: „Complimentate me.“
Dalibóg gdy się zbliżę, gdy spojrzę, znak święty krzyża uczyniłem. Czym mógł się spodziewać?... oto stał przedemną krzyż drewniany, nizki, ledwo że ostrugany, a na nim napis farbą czarną:
— A co nie Liienza, a co nie piaster? — zawołał Włoch.
Ja mu trzy rzuciłem, i zdjąwszy furażerkę, mówiłem Zdrowaś Maryo, a potem zacząłem przypominać Imości, że to niegdyś wielka familija była w Polsce, z osiem kartek w Niesieckim jest o niej, ileż to dygnitarzy i senatorów z tego gniazda wyszło — a teraz co? — pożal się Boże! — Ostatni, bo nie słyszałem by inni jeszcze to imię nosili w kraju; a może są którzy go noszą, ale nie wiem o nich. Tak, zapewne, ostatni z Ligenzów tu leży za morzem, na wyspie wśród obcych, prawda że pod ciepłem Niebem i między kwiatami — ale co mu po tem Niebie i kwiatach!
Syn mój starszy Kazio (młodszy, Tadzio, został w domu z guwernantką), i moja Teodolincia (matka tak ją przezwała, choć ją ksiądz wyraźnie ochrzcił z wody i z ceremonii Barbarą — Urszulą), oboje uklękli i pacierz zmówili.
Tymczasem żonie mojej przyszło na myśl, by zaraz kamień uczciwy sprawić P. Ligenzie wśród tych magnatów włoskich, bo aż wstyd, że szlachcic polski tak nago śpi na cudzej ziemi — z takiem krótkiem słowem, przez poczciwca służącego, niezgrabnie napaćkanem — i zaraz też, bo dowcipna kobieta, zaczęła, chodząc wzdłuż i wszerz, inny napis, zdaje mi się wierszami, układać.
A ja wołam: — Moja panno kochana, trzeba naprzód do wsi wrócić, a tam o wszystko się dopytać,