Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/255

Ta strona została przepisana.

Znów mu się wyda, że z niego sierota,
Rzucony oślep na zaguby morze!

Ale złe przejściem — tylko pyłem drogi —
Jeśli piorunem — to doczesnej burzy —
Jeżeli cierniem — to łodygi róży
Której kwiat płonie tam gdzie bogów progi!

Ten co dziś wątpi — co od wieków jęczy,
Gwiazd swych się dowie i zamieszka z niemi,
Bo w gwiazdę Nieba przetworzy krąg ziemi
Wiążąc go z Niebem, innej wstęgą — tęczy.

Stąpaj więc dalej, o synu światłości!
Stąpaj ku światów nieodkrytych stronie!
Wszystko co żyje, świeci, dźwięczy, płonie
Twojem, na drogach twej nieśmiertelności!

Coś myślą pojął — dosięgniesz ramieniem —
Ujrzysz na oczy — coś przeczuł natchnieniem —
Z strun twojej lutni rozpierzchnięte dźwięki
Weźmiesz jak perły widome do ręki.

Gdy wrócą kiedyś świeże i stwardniałe,
W życiu wcielone, w próżni zmartwychwstałe.
Na wieki wieków dane Tobie — Tobie.
Coś marzył czasem, że Twój koniec w grobie!

A hańbą ową nie dręcz się, pielgrzymie —
Gdziekolwiek idziesz tam wre anioł życia;
Twarz jego czasem w czarnym śmierci dymie —
Lecz jak kwiat róży nim wyjdzie z ukrycia;
Jak uśmiech dziecka nim błyśnie z powicia!
Bądź znów jak Tytan, wielki — silny — dumny —
Wszędzie kolebki — nie ma nigdzie trumny —
I wszędzie Niebo — nie ma nigdzie ziemi —
I wszędzie bogi — nad Tobą i w Tobie,
Na każdem miejscu i o każdej dobie,
Byłeś — nie jesteś, lecz znów będziesz z nimi!
Aż kiedyś ujrzysz jak z lazurów łona