Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/258

Ta strona została przepisana.

przejrzystsze i światła też coraz więcej przybywa. — Głos wciąż woła: „Cezara, Cezara.“
„Okrążyły mnie poręcze granitowe — przepaść bezdenna podemną — nademną dzwonnica pleciona przezroczysto, róże gotyckie kładzione na różach, arkady podesłane arkadom, świat ostrołuków pnący się ku Niebu — a przez każden z nich gwiazdę jednę widać, a przez jeden z nich księżyc złoty, szeroki, tam daleko, tam nad górami!
Głos wstąpił w dzwonnicę, i jak słowik ukryty w gaju, woła na mnie: „Cezara, Cezara.“ Okolica jak świat szeroka, roztoczyła się przedemną. Zdało mi się, że widzę pomieszane wsie, miasta, wzgórza, doliny i bory uśpione, księżyc nad niemi płynie, wszystko się stało bladem złotem i ciszą!
W tem z pod stóp moich nagle, od razu wzbiły się dźwięki poważne, jakby organów szum pomięszany ze śpiewem ludu. I coraz głośniej i coraz pełniej te akkordy wschodzą z dolnego kościoła — idą do mnie — otoczyły mnie!
A za każdym akkordem światło miesiąca żywszem się staje, gwiazdy się rozszerzaj i jak źrenice coraz większe, ognistsze — Niebo całe jak jedno morze jasności wisi nademną — ziemia cała, jak jedno zwierciadło, kędy się ta jasność odbija, leży podemną wieża tylko, i katedra tylko czarne, jak skała czarna!
I wszędzie, wszędzie ujrzałem jakoby tłumy rodów przechadzające się po tej jasności — usłyszałem krzyk ich mowy i odgłos ich stąpań. — Szli nie wracając — gdzie się spotkali tam wrzask się wszczynał, a czasem wznosiła się pieśń błoga pokoju — i szli coraz dalej w nieskończoność widnokręgu — księżyc już teraz jak ogromne, krwawe słońce gorzał nad nimi, a gwiazdy wszystkie patrzały z góry jak kołujące księżyce.
I ujrzałem pośród narodów garstkę ludzi, ubranych w szaty żałobne, garstkę ludzi ujrzałem niosącą