Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/261

Ta strona została przepisana.

Głos słowiczy jęknął z dzwonnicy: — Cezara, Cezara! patrz, patrz, bo to ich ostatnia godzina! — Katedra zadrżała od akkordu co wzbił się z jej lochów. Ten akkord jak piorun co bije z głębin ziemi ku Niebu, rzucił się i rozległ się wszędzie, i znów zebrawszy się razem pieśnią żałobną wyżej podniósł się, i wyżej jeszcze, i słyszałem go wciąż nad sobą, jakby doszedłszy kończyn świata jeszcze brzmiał tym samym dźwiękiem rozpaczy, tam gdzie gwiazdy świecą i gdzie ten krwawy księżyc błyszczał.
A gdym oczy obrócił ku ziemi, ujrzałem tłumy narodów przechadzające się jako dawniej; na miejscu gdzie owa garstka poległa już trupów, ni krwi, ni broni nie było — murawa zieleniała usłyszałem jakoby śpiew ptasząt w krzewinie — jakoby szmer ruczajów w oddali — uczułem jakoby woń spokojnych kwiatów lecącą stamtąd i zdjął mnie strach, cicho na tej wielkiej mogile!
A głos anielski mój, zawołał na mnie: — Cezara, Cezara, patrz co zostało się po nich. — Ja w stronę głosu spojrzałem — a księżyc był znów mały i śniady — gwiazdy drobne i migające, okolica ta sama co na początku, wieńcem wzgórz otoczona, białych wiosek zasiana milczeniem.
Głos woła ciągle: — Cezara, Cezara — ale zdało mi się że wyszedł z dzwonnicy i ciągnie mnie nazad ku wschodom wieży. I szedłem za nim coraz niżej zstępując szedłem wśród dużej ciemności, w tęsknocie ducha mojego — i nie wiedziałem kędy idę, czułem tylko po wzrastającym smutku, że chyba do grobu.
I obrócił głos wzdychając, ku przejściu pełnemu blasków odbitego światła. — Szum dziwny słychać jakoby szelest wielu liści suchych wijących się pospołu w lekkim wietrze — jakoby mowę wielu głosów przyciszanych bólem — jakoby skargę przebudzonych w trumnie i zasypiających znowu.
A głos rzekł: — Cezara! teraz módl się za nich — i ujrzałem przed sobą wnętrz katedry bardzo długiej,