Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/270

Ta strona została przepisana.

poszedł dalej — Bluszcze, jak zielone żłoby Chrystusa szumiały po świątyń ruinach. Leciały nadenmą białych ptaków stada, przedemną pełzał gad błyszczący. — Huk morza zaczął wołać na mnie!
A kiedym stanął na ostatniem wzgórzu ziemi — kiedym ujrzał wody, słonce już zachodziło! — a daleko na wodach stała plama czarna, jakby żywa, coraz większa i lecąca ku mnie — wreszcie ogromna, gdy słońce zgasło a zmierzch padać zaczął.
Wielki to i posępny okręt, bez płócień i masztów a wszystkie fale kołami rozbija na pianę — i z pośrodka jego bucha słup dymu, który leci nazad w nieskończoność.
Coraz to ciemniej — on jak widmo czarne toczy się w przestrzeni, grzmiąc — dwa ogniki nocne spadły przed nim w morze — głos wtedy z pokładu się odezwał: — Czy dziś ostatnia wigilia Bożego Narodzenia?
Ja w duchu przerażony odparłem ze wzgórza: Zaprawdę dziś wigilia jest; — i wnet stanął okręt przy samych brzegach, blada para rozwiodła się nad nim, żużle i iskry sypnęły się z jego boków — w świetle czerwonem zajaśniał pokład na znikomą chwilę.
Stały tam postaci w karmazynowych czapkach i w płaszczach bielejących — usłyszałem niby zgrzyt łańcuchów — zdało mi się, że pada ciężki most, długi most od okrętu rzucony do brzegów — po nim w ciemnościach wiją się te postaci i dążą ku mnie.
A, niedaleko już były, zapytały jednym głosem: — Kędy droga do Rzymu?
Jam odparł: — nie ma tu drogi — tu pustynia. A oni odrzekli: — prowadź nas zatem. — A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosem: — Myśmy ostatki szlachty polskiej. — Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których oglądały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku, i welon żałobny na czole — lecz wiemy, że on z Nieba zesłan — a on nas tu posłał. — Długośmy płynęli — wiel-