Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/278

Ta strona została przepisana.

A papież w potrójnej koronie przykląkł na stopniach ołtarza i jak posąg niewzruszony klęczy.
Kardynał rzekł: — Wychodźcie wszyscy, i wy i wy i wy i wy jeszcze, by żaden z was nie zginął pod gruzami tych murów.
A ludy odrzekły zewsząd: — prowadź nas Ty, któremuśmy się dzisiaj dostali w opiekę.
I wzniósł się krzyk trwogi, bo coraz huczniej pękały sklepienia, bo wszędzie drżały kolumny i słupy, a lampy tłukły się w wietrze wielkim i gasły.
Wtedy kardynał: — Ojcze mój, czy tu się zostać chcesz?
A starzec rękę podnosząc i przytrzymując koronę, odparł głosem zbolałym: — Ja tu umrzeć chcę — zostaw mnie, synu.
I lud wszystek usłyszał tę odpowiedź i krzyknął: — Uciekajmy.
I pierwsi Rzymianie zaczęli się zrywać i uciekać.
I każden hufiec ruszył się z pod ołtarza swego, z swoim sztandarem i jął uciekać.
Kardynał wtedy, przyklęknąwszy raz ostatni, złożył usta na czole starca i znak błogosławieństwa koło Jego korony, gdyby wianek sinego światła w powietrzu, potem zstąpił i z przedziwną jasnością koło skroni, szedł ku bramie kościoła. — Cały kościół giął się w podrzutach jak ciało umierające, ale on wzniesioną dłonią zatrzymywał rozdarte sklepienia nad ludem i patrzał aż wyjdzie ostatni z ludu.
A przechodząc rzekł do szlachty polskiej: — Ludzie, idźcie za mną.
Nic nie odpowiedzieli.
On jeszcze głowę odwrócił i rzekł: — Idźcie za mną.
Oni się nie ruszyli.
A gdy dochodził bramy pędząc lud przed sobą jako pasterz, raz ostatni jeszcze ręką skinął ku nim.
Lecz oni podnieśli tylko szable w górę, jakby na ich ostrzach wstrzymać chcieli spadające mury,