Ku wschodowi, ku jutrzence
Lśnią wzniesione wasze ręce!
Na te góry, na te brzegi
Dnia już padły jasne gońce;
Czerwienieją skał tych śniegi,
Mgła się płoni u wód końca,
Za nią pierwszy promień słońca!
I te białe ich szeregi
Idą prosto w to wschodzące
Wielkokręźne — złote słońce!
Płoną, mdleją, nieznacznieją,
Już ich nie ma — z tych topieli
Poszli w światło i zniknęli,
Poszli z światłem i z nadzieją!
Nic nie ujrzeć już w przestrzeni
Prócz lazurów i promieni!
Znów spokojna toń jeziora,
Znów te skały i te góry,
I to Niebo, i te chmury
Tak jak zawsze — tak jak wczora!
Noc minęła — lecz z jej cieni
Wiara w piersiach się się została?
Ni tej wiary los już zmieni;
Naszą, naszą przyszłość cała!
Chciałbym objąć te błękity,
Tych wód brzegi, tych Alp szczyty,
Ten widnokrąg objąć świata,
I przycisnąć świat, jak brata
Do mych piersi — bom szczęśliwy!
Wszystko moje, wszystko piękne —
Moje — ziemi, Nieba niwy!
Z skał tych życia głos wydźwięknę,
Bo w mym sercu Słowo Boże!
Wszędzie cuda — wszędzie dziwy —
Ja roztopię się w przestworze!
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/314
Ta strona została przepisana.