Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/326

Ta strona została przepisana.

To po wschodach wschód;
To zasługi noc!

Piersi ludzka — kędyż twój srom?
Spojrzyj w siebie — patrz!
Gdzie wrzał dawniej płacz,
Stęk — zgrzytanie — wrzask;
Dziś z niebieskich łask
Drugi Boży dom!

Rozszerzyła się piersi cieśń
W niezmierzoną błoń,
W jasnowidną toń!
Jeden z Nieba kwiat
Przyszłych wieniec lat,
Jedna w Bogu pieśń!


Tak wśród przedświtów lepszego poranka
Marzył wygnaniec — marzyła wygnanka!
Co czuli w sercu — rzucili w te słowa;
Lecz słowo tylko — to marna połowa
Arcydzieł życia; — modlitwa jedyna
Co godna Stwórcy, od hymnu się wszczyna,
Lecz nie zna myśli i czynów rozdziału;
Co głosem śpiewa, to wciela pomału
W kształt dotykalny — aż tak jak Duch Boży
Świat rzeczywisty w okół siebie stworzy,
Równy pięknością światom ideału!
Taką nam odtąd modlić się potrzeba;
Bo póki łódka na marzeń jeziorze,
Falę natchnienia — w samotności — porze,
Myśl tylko weszła — nie człowiek — do Nieba!

Cokolwiek będzie — cokolwiek się stanie,
Jakkolwiek pieśni nie pojmą szydercze,
My już w niej całe wyśpiewali serce,
I tu jest nasze ze Słowem rozstanie!
Niech nucą jeszcze dzieciątka niewinne;