Lecz kiedy czarowne wpływy jego rozumu odeszły odemnie, uspokoiłem się jak człowiek co wytrzeźwia się z pijaństwa i własne odzyskuje myśli — bo jakżeż nie przeklinać tych co miasto sprawiedliwości ucisk ludziom rozdając, obywateli za to, że nie zwierzęta, posyłają pod rózgi i topory liktorów? Nieprawdaż, synu Amfilocha?
Tak lub nie — ile dusz, tyle serc i sądów!
Na twardy niewzruszonej uważaj tę wargę spaloną, to oko w płomieniach!
Matko, ja chcę mu dobre, szczere słowo powiedzieć!
Czekaj jeszcze!
Jednak sam nie więzisz ni katujesz niewolników, choć masz słuszne prawo śmierci nad nimi; nie odpychasz ubogich Swewów, Daków, Markomanów żebrzących w mieście. — Tak wieść głosi o tobie!
Matka moja babarzynką była!
A syn jej chce wmówić we mnie, że jest Epikurejczykiem!
Przez Zeusa Olimpijskiego stoikom nie udaje się teraz.
Ja może lepszych kolei nie obaczę nigdy — ale on, ale ty Irydionie, wstępujecie w złotą bramę życia —