Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/58

Ta strona została przepisana.
(Bierze puhar)

Tak Alexander Sewerus z rąk Macedończyka weźmie państwo i życie moje! Dii, avertite omen![1]

Irydion.

Alboż wyszło ci z pamięci, że syn wielkiego Septimiusza niegdyś ukochał matkę twoją[2]? Alboż zapomniałeś że dusza Macedończyka żyła w boskich piersiach jego? a teraz kiedy bohater, co był opiekuńczym duchem ojca twego, z grobu powstaje, by chwałę ci zwiastować, ty bledniejesz i potrzeba ci wina — pociech — ręki przyjaciela byś nie zemdlał i na ziemię nie runął. — Hańba ci, synu Karakalli.

Heliogabal.

Nic — nie — on Alexandrowi, on wschodzącemu słońcu się uśmiechał blademi ustami — mnie twarz każda, głos każden, lud, synat, pretorianie, Rzym cały, śmiercią grozi. — Ja czuję, że mnie razem, zgodnie krok za krokiem odrywacie od słodkiej matki ziemi, i wszyscy, ilu was jest, wleczecie do piekła!

Irydion.

Bądź lepszych myśli. — Czyż w odwiecznej walce między człowiekiem a miastem, człowiek nigdy wygrać nie zdoła?

Heliogabal.

Co mówisz!

Irydion.

O losach waszych! Zginęliście jedni od miecza, drudzy od trucizny, inni z rąk własnych, wszyscy wśród hańby i przerażenia, zdradzeni przez powierników — przeklęci od nieprzyjaciół. — Dlaczegóż jednym trybem zawsze dziać się mają sprawy ludzkie? Rzym dotychczas knuł spiski, mordował Cezarów — niech Cezar stanie się spiskowym, niech Cezar uderzy na wroga.

  1. Poświęcony sposób mówienia u starożytnych, dla odwrócenia złej wróżby.
  2. Ta cała mowa Irydiona zasadza się na szalonej miłości, którą powziął był Karakalla ku pamięci Aleksandra Wielkiego. Karakalla był to człowiek bardzo mierny o żelaznych kaprysach niewoli, niezmiernie chełpliwy, pełny drobnej miłości własnej, cierpiący niejako pomięszanie mózgu, zresztą odważny żołnierz. Koniecznie mu się wydało, że jest bohaterem, i że do ogromnych celów stworzyło go fatum. Postać, która najdzielniejszym bohaterstwa blaskiem świetniała nad światem greckim i rzymskim, postać Aleksandra W. obudziła w nim żądzę takiej samej chwały, we wszystkiem go naśladował. Dworzanie twierdzili, że podobny jemu jak kropla do kropli; posprawiał sobie podobne zbroje, hełmy, szablę; głowę pochyloną na wzór jego nosił, ale że nie mógł być zdobywcą i geniuszem, pocieszał się musztrami legionów; a że nie mógł zdobyć Tyru ni Babilonu, pojechał do Aleksandryi, miasta swojego własnego, i tam w jednym dniu wyrżnął połowę mieszkańców, udając przed sobą samym, że gdzieś zwycięża i morduje, jak niegdyś król macedoński. Nareszcie tyle kłamał sobie samemu, że uwierzył pod koniec dni swoich, że w rzeczy samej metampsychozą duch Macedończyka wszedł w niego, i zupełnie się ujednoczył z Aleksandrem Wielkim.