Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/60

Ta strona została przepisana.
Irydion.

Syn kapłanki i Amfilocha greka.

Heliogabal.

Czy myślisz, że jaki żołnierz pójdzie za tobą lub za mną w tak ostatecznej chwili? a senatory, a rycerze, a lud wreszcie cały! Bój się nieśmiertelnych — co tobie się stało, co ty zamyślasz, Irydionie!

Irydion.

Z natchnienia bogów Cezara ocalić.

Heliogabal.

Strach mnie ogarnia. — Geniusz miasta[1] zwyciężył wszystkich — jażbym się miał targnąć na niego!

Irydion.

Żyj więc w trwodze dopóki nie skonasz w mękach.

Heliogabal.

Dopełnij zlecenia bogów, potężny śmiertelniku — purpurą cię obłoczę — zdejmę sandały z nóg własnych i do twoich je przywiążę, jedno bądź mi ku pomocy, nie opuszczaj mnie, wybaw mnie od śmierci!

Irydion.

Zbawić cię tylko mogę rozpędzeniem senatu, wycięciem Pretorianów i przeniesieniem stolicy!

Heliogabal.

Senat rozegnać, to jeszcze potrafim — ale reszty dokonać?

Irydion.

Dawniej Katylinie, późniejszemi laty Neronowi, nie brakło na pożanikach. — Łatwiej rozrzucić w perzynę to co żyje dzisiaj, niż zbudować w głazy to, co ma żyć jutro. — Zresztą ci co się zostaną na zgliszczach zwać się jeszcze będą Rzymianami. — Długo jeszcze kilka pałaców rozpadłych na chaty, zwać się

  1. Każde miasto, każde państwo w pogaństwie miało geniusza swego, ducha opiekuńczego, niby Anioła Stróża.