Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Ale czyz i ją mam zgładzić także? Ojcze, daruj Jej — ona nie cierpi jak my wszyscy, bo ma swoją wiarę i przyszłość nieskończoną. — Dumnych mordować — nędznych tysiące zepchnąć do Erebu — skazaną dobić. — Ach! to w losach moich wyrytem było; ale szczęśliwą znieważyć, ale ufającą oderwać od nadziei, ale promienną zniszczyć!...

(Porywa się.)

Syn Amfilocha gnany jędzami jak niegdyś Orestes.

(Lampę bierze.)

Idźmy zasnąć — błogosławieństwo Larów nad tym domem spoczywa. — To miasto, to ojczyzna. — błogo w niem i lubo — gwiazda pomyślności znać świeciła nad kolebką naszą!

(Wychodzi.)




CZĘŚĆ DRUGA.




Katakomby. — W środku ciemnicy zawieszona lampa. — Dwa sarkofagi w głębi. — Od każdego rozchodzą się ulice ginące w oddali. — Ściany zasute nadgrobkami ułożonemi w piętra. — Biskup WIKTOR. — ALEKSANDER SEVERUS w żołnierskim płaszczu z nasuniętym kapturem.
Wiktor.

Wieki co przeszły, były dziecinnemi czasami ludzkości. — Im bardziej stworzenie zbliżać się będzie do Stwórcy, tem żarliwszą miłością goreć będzie ku niemu i braciom swoim. — Miecza nikt nie znajdzie na ziemi ani ręki kata, a ten błogosławiony już dzisiaj, kto uwierzył w przyszłość takową i stał się jej przyspieszycielem!

Aleksander.

O gdybym mógł w dniu jednym dzieło sprawiedliwości, obietnicę ust twoich ziemi objawić?

Wiktor.

Synu, nie spodziewaj się tego snu domarzyć, bo każdemu dostała się jedna fala w nieskończoności; pęd