Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/82

Ta strona została przepisana.
Irydion.

A nas wybaw od pokusy zemsty.

Chór.

Zemsty?

Wiktor.

Szczęśliwi, którzy umierają dla Pana. — Oni zwyciężyli przed czasem.

(Wznosi ręce nad tłumem.)

Powstańcie i zanieście zwłoki do cmentarza Faustyna.

(Staje na czele. — Przechodzą zwolna. — Irydion jeden tylko zostaje z tyłu. — Od orszaku niewiast oddziela się na wyjściu Kornelia Metella.)
Kornelia.

Czemu nie łączysz się z nami?

Irydion.

Tej nocy w innem miejscu być muszę.

Kornelia.

Gdzie, Hyjeronimie?

Irydion.

Tam gdziebyś drżała o zbawienie duszy choć stamtąd wnijdzie chwała ludu twego.

Kornelia.

Wiem, że się coś strasznego na cmentarzach gotuje. — Widziałam dzisiaj towarzysza twojego Symeona z Koryntu — przechodząc trącił mnie i nie obejrzał się i szedł dalej z lwią skórą na barkach, z okiem wbitem w próżnią przestrzeni — w tem oku bunt się palił i srogie natchnienie. — O! ja nieszczęśliwa!

Irydion.

Czemu, Kornelio? przecież sam pasterz, Ojciec, Sędzia ludu, sam Wiktor codzień powtarza, żeś pierw-