Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/90

Ta strona została przepisana.

To Wiktor, to niewierny! — Zostań. — Ja wrócę za chwilę.

(Wchodzi w ciemne przejście.)
Kornelia (przyklęka.)

Serce biedne, nie moje, nie znane serce, ty co bijesz tak rozdzierająco, módl się do Chrystusa. — Panie — Panie — odpowiedz słudze twojej!
Od krzyża nigdym oczu nie spuściła ku śmiertelnym twarzom — a teraz, o Panie, dwoje ócz utkwiło mi w pamięci. — Jego oczy, jego, Panie!
I jako prorok, i jako święty, i jako Archanioł on staje przede mną i mówi, a ja go słucham, Panie! — i chciałabym skonać.

(Głowę zniża między ręce).

Zmiłuj się nade mną!

Wiktor (wchodzi z orszakiem).

— Ile razy zbierzecie się w imieniu moim, będę z wami. — Czemu nie usłuchałaś słów tych dzisiaj? Ciebie i Symeona z Koryntu i innych wiele nie dojrzało oko moje. — Córko, zostaw ścieżki samotne nieprawym i odwróć się od nich, kiedy za grobami schyleni naradzają się chytrze.

Kornelia.

Ojcze!

Wiktor.

Czy przynajmniej modliłaś się tutaj w uczestnictwie nas wszystkich?

Kornelia.

Modlę się, Ojcze.

Wiktor.

Czy sama tu byłaś?

Kornelia.

Ojcze! sama jestem.