Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Tam ludów zlanych jedno błyszczy morze,
I nad niem świeci Sławian Słowo Boże!
Wiem — imię święte mej polskiej Ojczyzny
Dziś już imieniem całej sławiańszczyzny!
— Tak duch zmartwychwstał z rozbiorów puścizny!


∗                              ∗

Dreszcz w moich piersiach dziwny nieskończenie,
W każdej mi żyle drga, jak luteń drgnienie!
Krew moją słyszę, jakby się już cała
W dźwięk idealny jakiś przedźwięczała;
Lekko mi — lekko — prawie mi bez ciała —
Już mi te ciężkie nie ciężą kajdany —
We mnie — przedemną — jakaś światłość błoga,
Wynieśmiertelniam się z pod ręki wroga,
Ot! lochu mego przejrzystnieją ściany! —


∗                              ∗

Wszech mi obecność dana magnetyczna!
Widna mi przestrzeń cała okoliczna,
I widno — jasno, coraz szerzej — dalej!
Co tych przestworów! — jak fala po fali
Tak uciekają. — Precz Niebo za Niebem
Zwija się — niknie za chmur tych pogrzebem,
Co tak trumniano się tam w górze cieni.
Błękit! — Ot! błękit! — wiosna od zachodu!
Precz za tem piekłem z moskiewskiego lodu,
Oto zieloność mojej polskiej ziemi!
I tłum tam wielki polskiego narodu!
Powietrze barwne chorągwi tysiącem!
Wieca zebrana — jak niegdyś — pod słońcem.
Wszyscy tam moi na polach bez końca
Szczęśliwi — złoci — w złotem świetle słońca!
Widzę ich — widzę — dotykam ich wzrokiem —
Zda się — ach! jednym tylko stąpić krokiem