Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/118

Ta strona została przepisana.

I zeskakując na chwilę ze siodła,
Straży anielskiem każecie skinieniem,
By was w podziemne te groby powiodła.
Słychać krzyk życia w umarłych mogile;
Mar nazad z wami — ach! powraca tyle!
I znów was pędzi dech Bożej wszechmocy
Dalej i dalej...


∗                              ∗

Jak chwilki — dni — nocy!
Czy nocą czarną, czy o słońc rozświcie,
Rączo — bez folgi — widzę was — pędzicie!
Dobrze — ach! — dobrze — jużeście wlecieli
Ze czarnoziemia do śniegów mych bieli!
Prawdaż? — Widnokrąg świata odmieniony?
Mgła — mróz — śmierć wieczna — same lody — szrony. —
Lecz Bóg mi świadkiem, coś z czoła im tryska,
Co rozpromienia pustyni mgławiska.
A żwawo, moi! — a prędzej! — a do mnie!
Jezu ty Chryste! — jakżeż jadą gromnie!
Jakżeż im w barwach narodowych pięknie!
Ratuj mnie, Boże! — bo mi serce pęknie!


∗                              ∗

Wszak gród moskiewski wy ten już widzicie?
Widzą — ach! widzą — skręcili się w biegu!
— Lecą piorunem — do rowów tych brzegu,
Wkrótce dopadną na bram tych rozbicie!
Chwili brak jeszcze — jednej chwili mgnienia,
A Polska wejdzie do mego więzienia
Oddać mi dla Niej stracone me życie!
O bądź pochwalon, wiekuisty Boże,
Że też się w końcu i złe skończyć może!
O! ja nie będę umierał w rozpaczy!
O bądź pochwalon...


∗                              ∗