Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Ha! czy nie wyrwę cię haku ze ściany?
Czy was, ogniwa, nie rozodpierścienię?
Naprzód, wy piersi — naprzód, wy ramiona —
Tak! — ot! tak, dobrze — lej się krwi czerwona!
— Może czas jeszcze! naprzód! — ach daremno —
Coraz mi słabiej — w oczach już tak ciemno —
A nikt — nikt w świecie — nikt nie dopomoże!
I znów tak cicho — przestrzeń milczy wściekle!
Wszędzie spokojność w widnokrężnem piekle.
Gdzie wy jesteście? gdzie? — ach! czy to być może?
Oni tu byli — moi właśni byli —
Moi tu byli — i mnie zostawili
Wśród ojcobójców — o zmartwychwstań porze!
Wy bracia niby — nieprawda! wy katy!
Wy życia mego mi wzięli ostatki.
Ach! czy ja ojca, albo własnej matki
Nie zamordował, gdzie, kiedy, przed laty —
I zapomniałem? — lecz wiedzieli oni!
I zostawili mnie w zatraceń toni.
Nie! — ach! to nie to — co innego jeszcze
Wynajdź, o myśli! — w mózgu gdyby kleszcze —
Gdyby sztylety; — chyba po tych głazach
Tarzać się będę w tych zgrzytnych żelazach —
Sam zgrzytający. — Co się ze mną dzieje?
Wiem — znam rozumiem — czuję — ja szaleję!


∗                              ∗

Gdzież ja znów jestem? — Znów ta lampa tląca,
Znów za tą lampą noc lochów bez końca,
Znów to moskiewskie obrzydliwe łoże,
I nic — nic więcej — a Ty, — gdzieś Ty, Boże!
— Nie wiem. — Wiem tylko, że tu głowę złożę; —
Jak pies sam skończę — gorzej niż pies może.
Za co w wszechświecie mi być wdzięcznym komu?
W Cara mieszkałem — umrę w Cara domu!
Innej jam w życiu nie doznał opieki! —