Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/130

Ta strona została przepisana.

Grób spłonie ogniem i w stu błyskawicach
Słońc nieśmiertelnych obleją mnie wieńce.
Wiedeń 20 listopada 1836.




Serce mi pęka, światło się umyka
Z przed oczu moich. Wszystko, co kochałem,
Jak Bóg dalekie, lub jak chmura znika:
Pierś jednak żyje i oddycha — szałem,
Choć ręka śmierci przytknięta do serca.
Chyba czas przyjdzie, czas, uczuć morderca,
Co wszystko zjedna, pogodzi, zabije,
Na starych gruzach z róż świeżych uwije
Nowa koronę, lub nauczy szydzić
Z ułud młodości, i młodość pochowa;
A pierś ma wtedy, dawnych marzeń wdowa,
Co czciła dawniej — będzie nienawidzić!
............
Iskra geniuszu na cóż mi się zdała?
Tliła się tylko w głębiach mojej duszy.
Dziś niedojrzana, już tak wątła, mała,
Że może jutro wśród ducha katuszy
Wymrze jak perła długo nienoszona,
Zniknie jak kropla w południowym skwarze,
Jako kwiat w pączku nierozwity skona,
I sam zostanę jak stare ołtarze,
Na których leżą węgle i popioły,
Lecz bogów nie ma, ni ofiar, ni woni.
Przechodząc obok, szydzi lud wesoły,
Starzec lub dziecię chyba łzę uroni!
Gdybym nie kochał śmiertelnej piękności,
I ust nie złożył na widomem czole,
Byłbym tą iskrą, spadłą mi z wieczności,
Pożar rozniecił na ziemskim padole,
I duszę moją pozaludniał tłumem
Żyjących myśli, z nich skleił postaci
Wspaniałe, wielkie, boskich skrzydeł szumem