To kwiat męczarni, co wre w mojem łonie —
I duch mój cierpi — lecz do was dosięga!
A kiedy nagle rozwidni się wkoło,
Gdy blask uniesień uderzy mi czoło,
Gdy noc tak jasna, cicha, nieskończona
Tę krew osrebrzy, co płynie mi z łona —
Wtedy ja silniej od was wszystkich czuję!
Wtedym wprawdzie syn nieskończoności —
I wdzięczniej Bogu za chwilę dziękuję,
Niż wy, gwiazd pany — za szczęście wieczności!
Wrzesień 1840.
Darmo świat ziemski pląsem mnie otoczy,
Motylem skrzydłem chce udać anioła,
Pcha kwiaty w ręce, ciska iskry w oczy,
On wiary mojej przetworzyć nie zdoła.
Przebyłem drogę szczęścia i cierpienia,
I nią doszedłem do tych ducha włości,
Gdzie się ideał serca już nie zmienia,
Bo zna go serce — pięknością piękności!
Do dziś dnia kocham, jak dawniej kochałem
Tę samą postać, którąm ścigał szałem,
Tę samą duszę, którąm wielbił szczerze;
Obie mi widmem — jednem, świętem, białem!
Tylko w kochaniu wieczniejszym się stałem,
Bo w wieczność mego ideału wierzę!...
Monachium 1840 r.
Gdy wkrótce, droga! śmierć wiatrom rozrzuci
Serce me w popiół, ogniem mąk spalone,
Niech twój głos o mnie jeszcze pieśń zanuci,
Niech wzrok twój spojrzy w grobu mego stronę,