Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/162

Ta strona została przepisana.

Chyba ją sprzedam za polską koronę!
Za nic innego — nawet za zasłonę,
Co kryje posąg Boga nieznanego —
Wszechwiedzę dobra i wszechwiedzę złego!
Nie chciałbym zostać błękitów aniołem,
I skrzydłem światu panować z oddali —
Gdybym miał wprzódy bić przed wami czołem,
A wy nademną z biczem pańskim stali!...
Tak żyłem — żyjąc; tak, konając, zginę —
Wiem, że ufacie w wielką przyszłość, w siłę —
Niech i tak będzie. — Wam los, gdy przeminę,
Da świat ten cały — mnie, jedną mogiłę!...
1847 r.




Czas ma nadzwyczaj coś gorzkiego w sobie!
Ileż go razy zatrzymać ja chciałem,
Gdym dni szczęśliwe przepędzał przy Tobie!
Na klęczkach każdą chwileczkę błagałem,
Mówiąc: „chwileczko, o zostań na chwilę!
Tak mi niebiesko — tak domowo mile!
Lecz niech raz czuję, że nie znikniesz lotem,
Niech raz się dotknę ciebie — znikniesz potem!“
I nigdy, nigdy żadne z godzin tyla
Wysłuchać prośby nie chciała serdecznej!
Żadna mi w ręce nie dała się chwila —
Żadnej godziny nie miałem ja wiecznej!
O czas jest straszny — o czas jest przeklęty!
O czas sam z siebie już jest nieszczęśliwy!
Nigdy nie spełnion, nigdy nie dopięty,
Przez przeszłe chwile sam wciąż stąpa żywy!
A jaki pyszny — jaki pan — jak świeży!
Taka wiośnianość na skrzydłach mu leży —
W niej skonać pragniesz, — w niej chcesz ukojenia —
Wtem znów się wszystko w mgnieniu chwilki zmienia,
Nie mogłeś umrzeć, odetchnąć — tam zostać,
Gdzie śmierć ci życiem — życie, co ci zgonem,