Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/166

Ta strona została przepisana.

I gardzę ogniem kłamanym twej twarzy!
Nie taki płomień idzie z serca ludzi,
Gdy ich myśl wielka do czynu pobudzi!
Inny koloryt wdziewa dumne czoło,
Gdy miłość w sercu — a śmierć naokoło!
Spojrzyj w zwierciadło — samo szkło ci powie,
Że wawrzyn takiej nie przychylny głowie;
Komikiem jesteś — wróć cicho do domu.
Ja mej pogardy nie powiem nikomu!
Chybabyś dusze ufne, mdłe, dziecinne
Chciał wieść do zguby przez chętkę próżności,
I, na łup wrogom wydawszy niewinne,
Po nich wziąć w zysku blask popularności!
Chybabyś znowu ze strachu sprosnego,
Z trwogi o pieniądz, lub z bojaźni kary,
Gdy długo skryte dojrzeją zamiary,
Gdy zacznie wołać głos grzmotu Boskiego,
I blizko będzie już tej wielkiej chwili,
W której grób pęknie a złe się przesili —
Chciał wstrzymać fale rwące się potoku —
Jednych przerazić — drugim w krzyż spleść dłonie,
Jak duch doradczy stanąć przy ich boku —
Zawrócić w lochy puszczonych na błonie,
Hasła wpół łamać i szable odbierać —
I nigdy — nigdy w polu nie umierać!...
Wtedy cię znajdę i takiem imieniem
Przywitam w obec zgromadzonych ludzi,
Że mi się staniesz pyłem, mgłą, tchem, cieniem —
I jak trup padniesz i nikt cię nie zbudzi!
. . . Teraz cię żegnam, bo mi inne mary
W rzeczywistego życia okrąg wchodzą —
Innego kroju upiory, poczwary
Na drodze mojej tłumami się rodzą!
............
1841 r. (?)