Zaprawdęś umarł, tyś umarł na wieki!
Już imię twoje nigdy się nie zbudzi!
A za toś umarł, żeś w otchłań wieczności
Rzucić się nie śmiał w całej życia sile;
Tyś się wycofnął od nieśmiertelności,
Boś nie chciał głowy w grób złożyć na chwilę!
I zlękły, drżący, nad przepaści progiem,
Tyś mniej niż człowiek — choć mogłeś być Bogiem!
Teraz pójdź z lutnią na rękach uśpioną,
W całun zapomnień obleczony cały,
Po nad ocean wieków, kędy płoną
Lampy wspomnienia na grobowcach chwały —
A z morza z tego i z onych cmentarzy
Głos wielkich zmarłych wstanie i zawoła:
„Czemuż tak zwiędłej i nikczemnej twarzy,
Ty, coś miał niegdyś wdzięczną twarz anioła.“
A ty to słysząc, padniesz jak rzecz blada,
Ostatniem tchnieniem całując ich kości —
A głos powtórzy: „Biada temu, biada,
Kto z stracha upadł w pustynię nicości.“
Hańby więc takiej czeka na cię dola,
A jeśli nie chcesz — to śmierć lub niewola!
Strój ty więc lutnię — lecz na pieśń pogrzebu
I miecza chwytaj — na walkę daremną —
Bo skoro serce roztworzysz ku Niebu
I z serca wyjmiesz ową pieśń tajemną,
Posianą w skargę na ziemi twej wroga,
Z braci twych grobu do ojców twych Boga,
Wnet, patrzaj! zewszęd światło słońca znika,
Nad głową twoją cień chmur się przemyka —
Widnokrąg blednie i Niebo trupieje,
W górze sto wichrów zrywa się i śmieje,
Wśród cieniów krwawe z ziemi larwy wstają,
O zdradę ciebie przed sąd pozywają,
I brzękiem kajdan twojej głowie łają!
Aż oczy twoje taka noc obrośnie,
Aż koło ciebie stanie się tak czarno
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/180
Ta strona została przepisana.