Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/260

Ta strona została przepisana.

czyste Niebo, przezroczyste strumienie, nie zrozumiesz tego, nic już w tobie miłego nie wzbudzi uczucia. Wygnańcze, coś marzył w snach od kolebki do młodości, ziściło się dla wszystkich, tylko nie dla ciebie; broń, którą ostrzyłeś, by nie zawiodła w dniu powstania, nie zdała ci się na nic, bo nie możesz w pośród bitew zawołać: „naprzód, towarzysze!“ bo nie możesz wypaść w noc ciemną i sztylet kładąc na piersi ciemięzcom, krzyknąć: „koniec wam i waszym!“ — Wygnańcze, twój hełm rdzą zachodzi, zgniją białe na nim pióra, rozejdzie się klinga od rękojeści, pierścienie kolczugi się rozprzęgną, a serce, co miało pod niemi bić namiętnie do ciosów nieprzyjaciół, podobnie jak one wkrótce się rozpadnie. Wygnańcze, żyj bez wzmianki, grób bez napisu jest twoim udziałem, i bodajby on jeszcze był takim, wolny od pogardy i przekleństw bliźnich, dosyć już twoich nad nim było.
Nie do was, przyjaciele, z którymi dziecko biegałem w Apenińskie lasy, po nad brzegami Arno, teraz przemawiam, ani do was, którzyście umarli przedemną i w dziejach mojego kraju żyjecie, ani do tych, co po mnie zawód swój zaczną, ażeby mi dać naukę; do nikogo na tym szerokim świecie się nie odzywam — tylko do siebie, do siebie, do siebie, bo taki był mój los a nie czyj więcej.
Te myśli przychodziły mi do głowy w Weronie, kiedym jeszcze w roku 1401 posłyszał o zamieszkach Florencyi, z przyczyn Walentego Stragoni. Zapewne bliskość grobu Julii i Romea tak czarnemi przeczuciami mnie wtenczas natchnęła.