nie lękał się przemagającej liczby i często ginęli od kul jego, nie mogąc ani go schwytać, ani ścigać po skalach i przepaściach jemu tylko znajomych, po których z szybkością kozy leśnej umykał przed pogonią nieprzyjaciół. Już odtąd nie wracał nigdy do rodzinnego domu Teodoro i od mieszkańców tych okolic zyskał przezwisko króla borów. Nie zdarzyło się jednak, aby choć raz czyhał na życie innych żołnierzy, oprócz żandarmów francuskich — często nawet spotkawszy z innych pułków żołnierza, wchodził z nim w poufałą rozmowę.
Takim sposobem, nigdy z oka nie spuszczając celu, któremu życie swoje poświęcił, w pośród tysiącznych niebezpieczeństw zawsze śmiały i odważny, pewną ręką i pewnem okiem zadawał zgubne ciosy swoim ofiarom. Nareszcie po wielu usiłowaniach daremnych schwytania go, kiedy już liczba zabitych ręką jego żandarmów, siedmdziesięciu dwóch przechodziła, rząd francuski ogłosił nagrodę piętnastu tysięcy franków i ozdobę krzyża legii honorowej temu, ktoby głowę Teodora przyniósł. Przez kilka miesięcy jeszcze umiał swoją odwagą i przytomnością obrócić w niwecz wszelkie starania i śledztwa — lecz nie spodziewając się podstępu, nie strzegł się zdrajcy, a już nadchodziła chwila, w której miał uledz zdradzie, nie uległszy nigdy ni sile, ni męstwu, ni przemagającej nieprzyjaciół liczbie. Po śmierci ojca, daleki od wszelkich związków ze społeczeństwem ludzkiem, zachował je z przyjacielem lat młodych Lorellim, który, często widując się z nim w pośród borów, dostarczał mu kul, prochu i pożywienia.
Brygadyer żandarmów, zachęcony obietnicą nagrody, zapoznał się bliżej z Lorellim, a przyrzekając mu odstąpić ośm tysięcy franków, prosił, aby zaprowadził go na miejsce schadzek swoich ze strasznym Teodorem. Opierał się z początku Korsykanin, ale złoto przemogło i dał słowo Francuzowi, że ukaże mu
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/268
Ta strona została przepisana.