dla córek bywała.
— Dobry dzień, mein Herr, mój Patronie, — rzekł Halbert von Glennaberg, wchodząc zrana do pokoju Jana ze Złotnik, leżącego jeszcze w łóżku z kilkoma puharami w około siebie.
— Chwała Bogu, że przybywasz, mój Panie Halbercie, bo przedziwny węgrzyn, a ja lubię używać wygód i przyjemności w towarzystwie przyjaciół.
— Muszę go upoić, — pomyślał szlachetny rycerz, i zasiadł przy stoliku.
— Pokosztujesz także wina, którego dostałem wczoraj przypadkiem u kupca przejeżdżającego.
— Na Boga i St. Stanisława, nie znam lepszego i dzielniejszego rycerza nad Halberta z Glennaberg, — krzyknął stary pan Złotnik, i wyskoczywszy z łóżka, uścisnął towarzysza.
— A ja hojniejszego i lepiej żyjącego od Jana ze Złotnik, — odparł Halbert — a więc, Rudolfie, przynieś te dwie konwie stojące przy oknie w moim pokoju. Kiedy już przyprawne wino rycerza zaczęło wywierać dobroczynne wpływy na głowę Jana, tak się odezwał Halbert, który dotąd jeden dopiero puhar wychylił.
— Saperment — nie przeniosę na sobie, bym miał zataić tak dobremu przyjacielowi wieści szarpiących jego sławę i roznoszących hańbę jego córki, dziedziczki chwaty jego naddziadów.
— Kto śmie to mówić, — krzyknął starzec obudzony z długiego uśpienia — kto Jadwigi sławę szarpie — per Deum omnipotentem, jeszcze mu potrafię zrzucić głowę z karku.
— Valga me dios — zapalasz się, mein Herr, jak proch żołnierzy Mansfelda — uspokój się — ja wezmę na siebie pomścić się.