Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/349

Ta strona została przepisana.

Opuścił więc Adalbert gości i przyspieszonym krokiem udał się do komnaty córki.
Miał czas Wallenstein przypatrzeć się odmianom zaszłym w szerokiej komnacie. Nie widać było już na jej murach ani kościotrupów, ani naczyń alchemii. Ale wszędzie herby i zbroje Reichstalów świetniały. Tu rogi jelenie dźwigały tarczę i szyszaki, tu znowu na niedźwiedzich skórach błyszczały groty i miecze. Serce mocno biło pułkownikowi. Stary sędzia spokojnie zasiadł w szerokiem krześle, rozłożył pergamin na stole, przysunął pióra i kałamarz. Wtem wrócił astrolog z córką. Ale niktby nie pomyślał, że się ona gotuje do ślubu. Nie wesele, nie słodkie uczucia radości, nie miłości uniesienia, ale smutek, ale śmiertelna rozpacz malowały się na jej twarzy, odbijały się w ogniu ponurym jej czarownych oczu.
Wiódł ją ojciec za rękę, jak za dawnych wieków kapłan prowadził do ołtarza ofiarę przeznaczoną bogom. Stanęła naprzeciwko Wallensteina. Nie miała na skroniach ślubnego wianka. Rozpuszczone włosy wiły się bez porządku naokoło śnieżnej szyi. Jedna tylko suknia biała bez — żadnych ozdób mogłaby być znakiem godowej uroczystości, gdyby w pół ją nie obejmowała czarna przepaska. Długo wlepiał w nią oczy Wallenstein i nie mógł w tej dziewicy wybladłej poznać pięknej, boskich niegdyś wdzięków Minny. Nareszcie zbliżył się, ukląkł i ofiarował przepyszne dary. Pomieszanym wzrokiem rzuciła na nie córka Adalberta, ale nie wyciągnęła ręki, nie schyliła głowy na znak podziękowania. Podobną była do pięknego posągu z marmuru, tylko że na martwym kamieniu rozpacz się nie maluje. A rozpacz władała jej sercem, władała już nie zdrowym rozumem. Znikały powoli wszystkie jej nadzieje. W każdym świście wiatru słyszała z początku głos Alana, w każdej osobie upatrywała brata, ale brat nie przybywał i sto razy na dzień omylona już nie śmiała spodziewać się pomocy.