Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/353

Ta strona została przepisana.

Ale umysł Alberta de Reichstal nie miał już dosyć siły do zniesienia tych nieszczęść. Upadł bez zmysłów na ziemię, a Alan kazał go zanieść do jego komnaty. Sam zaś z Wallensteinem został się przy siostrze. Za kilka chwil już miała Minna ten świat porzucić. Już niedobrze słyszała słowa brata, już niedobrze rozpoznawała rysy Wallensteina stojącego przed nią. Zatapiał on wzrok w umierającej oblubienicy, śledził na twarzy każdą oznakę boleści, uważał najlżejsze jej poruszenia, ale żadna łza nie zaświetniała w jego oczach, żadne pomięszanie nie wydało się na jego licach. Boleść rozrywała duszę, ale panem był Wallenstein swoich namiętności, i kiedy chciał je ukryć, darmo szarpały jego serce, daremnie w piersiach się ścierały; nigdy westchnienie, nigdy ogień oczu, nigdy bladość twarzy go nie zdradziła. Alan drżące siostry ręce trzymał w swoich rękach. W okropnej rozpaczy prosił ją, aby nie opuszczała tej ziemi, jak gdyby mógł człowiek śmiertelny swoją wolą oprzeć się wszystko niszczącej śmierci. Wallenstein zbliżył się do Minny.
Alan chciał go odepchnąć.
— Dozwól mu widzieć ofiarę — rzekła dziewica, — już się teraz go nie boję. Prawdaż, nie będę jego żoną? zostanę przy ojcu; nie opuszczaj mnie, Alanie.
To mówiąc, powstała; zdawała się walczyć ze zgonem i konając, nie przestała mówić o szczęściu. Zbłąkane zmysły stawiały jej w najpiękniejszych farbach umajone kwiatami łąki, pola rozkoszne, pogodę bez końca, słońce rozlewające czyste promienie, ale nagle zmieniła wyraz łagodności, którego dotychczas boleści nie mogły zatrzeć w jej oczach, na wyraz gniewu i szaleństwa; wyciągnęła rękę do Wallensteina, ścisnęła jego prawicę.
— Nie prawdaż? — rzekła do brata, — pomścisz się na Wallensteinie mojej śmierci. Nie prawdaż?