Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/360

Ta strona została przepisana.

przyszła jeszcze chwila, w której ma zblednąć. Ale idźmy, mości kapitanie.
Nie czekał długo Alan i wyskoczył z pokoju. Szedł za nim Wallenstein na śmiertelną walkę.
Ledwo minęli ostatni dom Egry, stanął pod kilkoma drzewami syn Adalberta de Reichstal.
— Nie mamy po co iść dalej — krzyknął do Wallensteina — i tu możemy śmierć znaleść.
Stanął Wallenstein i oba szabel dobyli.
Spotkały się ich pałasze, jak dwa błyszczące pioruny.
Jeden i drugi nastaje i siecze. Jeden i drugi napada, broni się, naciera i cofa.
Wallenstein z zimną rozwagą odbijał żelazo wroga. Alan wściekle nacierał, ale zawsze jego pałasz spotykał pałasz przeciwnika a za każdem uderzeniem tysiączne iskry się sypały. Wiedli dosyć długo walkę i Wallenstein poznał moc prawicy Reichstala. Alan nie mógł znaleść mieczem drogi do serca wroga, rzucił więc broń nieużyteczną.
— Dosyć już tego, mości pułkowniku — zawołał, — tą bronią za długo śmierci byśmy szukali. Lepiej kulom powierzmy nasze życie.
— Dobrze — odpowiedział Wallenstein i dobył pistoletu.
Alan pierwszy wystrzelił, kula przeszyła kapelusz pułkownika i zrzuciła go na ziemię. Wallenstein podniósł pistolet i widocznem było, że mierzył do drzewa stojącego przy Alanie. Ale w tej chwili zmienił swoje położenie młody Reichstal i raz odebrał w piersi. Upadł bez przytomności.
Wtem ukazał się przybywający na miejsce walki stary Adalbert. Spiesznie odszedł Wallenstein i wrócił do miasta. Zastał już pułk pod bramą, skoczył na konia, ściągnął wodze i zawołał żołnierza blizko stojącego: