— Znam ja dosyć Wallensteina — odparł, pokręcając wąsa, — wiele razy widziałem go na polu sławy. Widziałem, jak on, podobny do lwa wściekłego, ścierał się z heretykami.
— Zaręczam ci, pułkowniku Butlerze, że się nie zwiodłem. O Lesliem nie mogę twierdzić, bo nie często go widzę.
— Gdzież więc się udali, w jaką stronę?
— Do domu astrologa.
— Do domu astrologa? cóż to za astrolog?
— Zdaje mi się, że słyszałem od Lesliego o jakiejś Minnie.
— Od Lesliego! — krzyknął zdziwiony Walter. — Ach! to już takiemu dyabłu książę tajemnice powierza.
— Nie gniewaj się na mego towarzysza. Ale słuchaj, mam z tobą do mówienia. — I schylił się pułkownik do ucha żołnierza.
— Mów głośno, pułkowniku Butlerze. Nie mam nic do ukrycia na tym świecie. Racz mówić głośno, pułkowniku Butlerze, przecież nikt nie słucha, a ja nie cierpię tych szeptów, tych tajemnic. Prosto, otwarto, szczerze powiedzieć, to ja lubię. To przystoi na poczciwego żołnierza; a potem nikogo się nie boję, bo mam przyjaciela u boku, który wiele razy największej dał mi dowody przyjaźni.
— Tu mury słuchają — rzekł Butler, — ta drzewa w każdym liściu natężone mają ucho. — Nagle ze zwyczajnego głosu przeszedł do najsłabszego, ale cichą mowę żywemi wyrażał poruszeniami, znać było, że do czegoś namawia żołnierza. Głośniejsze czasem dawały się słyszeć słowa. — Wierz mi, to nie zdrada. To usługa dla monarchy. Dumny człowiek. Przysiągłeś na wierność cesarzowi. Obsypie cię bogactwami. Zaufaj mnie. Potrzeba dla spokojności państwa.
Twarz żołnierza podczas tej rozmowy rozmaitym podlegała odmianom. Gniew, oburzenie, pogarda, szybko w jego oczach przemijały.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/370
Ta strona została przepisana.